Pierwsza podróż do USA - Nowy Jork, Nowy Orlean, Austin
Po przylocie do Nowego Jorku kiedy po niemal godzinnej podróży metrem z lotniska wyszedłem na powierzchnię z metra, to co zobaczyłem przypominało inny świat. Moim oczom ukazały się potężne drapacze chmur, takie jakich nie ma nigdzie w Europie. Do dziś pamiętam ten widok oraz wrażenie jakie na mnie zrobił. Wysiadłem na stacji metra przy 8 alei na której znajdował się mój hostel. Idąc w kierunku północnym ciągnąłem za sobą walizkę na kółkach przez około pół godziny, przeszedłem około 10 bloków( ulic przecinających aleję). Pamiętam jak odwróciłem się w prawo gdy mijałem słynną ulicę West 42nd street na której znajdują się kolorowe neony oświetlające kina i teatry, chyba najbardziej turystyczna ulica w Nowym Jorku. Hostel znajdował się niedaleko rogu Central Parku, gdy przybyłem na miejsce miałem problem ze znalezieniem go ponieważ w ogóle nie był oznaczony a robiło się ciemno i bałem się że kręcąc się z walizką po manhattanie będę przynętą dla złodziei.
Poniżej znajduje się pierwsze zdjęcie które zrobiłem po wyjściu z metra na Manhattanie
Szczęśliwie znalazłem hostel i po zakwaterowaniu kiedy leżałem na piętrowym łóżku, jakichś dwóch chłopaków z Francji zapytali mnie czy idę z nimi przejść się po mieście. Mimo że byłem bardzo zmęczony i nie planowałem nigdzie wychodzić bez dłuższego namysłu odpowiedziałem - oczywiście, że idę. W końcu to moja pierwsza noc w Nowym Jorku więc dlaczego miałbym nie pójść - tak sobie pomyślałem. Tak więc przechadzaliśmy się po tych kolorowych ulicach w centrum Manhattanu, zachodząc do budki z ulicznym jedzeniem na 8
alei gdzie odbyliśmy pogawędkę ze sprzedającym tam imigrantem z bliskiego wschodu. Oczywiście zawitaliśmy do jednego z pobliskich pubów o nazwie Mean Fiddler który jest bardzo znany w tamtym
rejonie, był to wspaniały wieczór którego nigdy nie zapomnę.
Spędziłem tam zaledwie
2 dni i miasto zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Wtedy pomyślałem sobie jak bardzo chciałbym mieszkać w tym cudownym mieście. Jednak na temat samego Nowego Jorku nie będę się zbytnio rozpisywał w tym poście ponieważ podczas tamtej podróży byłem tam bardzo krótko a dopiero póżniej dane mi było bardzo dokładnie poznać to miasto, co opiszę w osobnym poście.

Mój urlop w Stanach trwał 2 tygodnie a więć zaplanowałem sobie że pojadę w ciepły rejon na Florydę co miało stanowić odskocznię od deszczowej Irlandii jesienią. W międzyczasie jednak, gdy szukałem informacji w internecie na temat ciekawych miejsc w Stanach, moją uwagę przykuł Nowy Orlean. Opinie na temat tego miasta były bardzo skrajne. Z jednej strony bardzo interesujące miasto o francuskich korzeniach, które znane jest z urokliwego kwartału w centrum miasta oraz kolorowych neonów na głównej ulicy Bourbon street gdzie toczy się nocne życie. Z drugiej strony niemalże najwyższy poziom przestępczości w kraju gdyż ponad 50 % mieszkańców to afroamerykanie. Naczytałem się wiele opinii, że można zostać okradzionym na ulicy, ktoś może nas zatrzymać i zagrozić nożem lub pistoletem. Te opinie bardzo utrudniły mi podjęcie decyzji lecz ostatecznie chęć zobaczenia na żywo tego co widziałem na zdjęciach w internecie przeważyła i zdecydowałem się tam polecieć.
Będąc już w samolocie z Nowego Jorku byłem przerażony. Zastanawiałem się co ja tu robię, myśląc o tym że lecę sam do tego niebezpiecznego miasta byłem bardzo zaniepokojony. Podczas lotu
rozpocząłem rozmowę z dziewczyną siedzącą obok, która jak się okazało była niemką i leciała w odwiedziny do swojego brata który mieszkał w Nowym Orleanie. Myślałem sobie wtedy że muszę „trzymać się jej” czyli nawiązać kontakt aby mieć kogoś znajomego na miejscu by czuć się bezpieczniej. Po wylądowaniu podała mi swój adres email lecz powiedziała że nie wie czy będzie miała czas się spotkać gdyż będzie spędzała czas z rodziną.
Gdy kierowca taxi zajechał ze mną na miejsce, pod hostel okazało się że go tam nie ma i nie jest tak łatwo go znaleźć gdyż jak się później okazało był on w prywatnym domu i nie było jakiegoś widocznego baneru. Bałem się wtedy że wysadzi mnie na ulicy z walizką i ktoś mnie zaraz okradnie.
Po zakwaterowaniu się w hostelu poszedłem do recepcji gdzie zacząłem rozmawiać z recepcjonistką. Usiadłem tam gdyż rozmowa była bardzo ciekawa i po pewnym czasie poczułem że cały strach ze mnie opadł i poczułem się bezpiecznie. Zapytałem jej czy bezpiecznie jest wyjśc do sklepu o tej porze gdyż było już po zmroku, na co ona odpowiedziała że oczywiście jest bezpiecznie. Supermarket
znajdował się jakieś 500 metrów od hostelu. Było ciemno gdyż światło świeciło się w co drugim domu wzdłuż trasy i nie było nikogo na zewnątrz. Miałem wrażenie że te domy z tarasami przy ciemnej ulicy wyglądały jak z amerykańskich filmów grozy.
Cały czas miałem przeczucie że ktoś zaraz wyskoczy z nienacka i mnie zaatakuje tak więc cały czas oglądałem się dookoła. W drodze powrotnej z supermarketu
nagle przed jednym z domów usłyszałem głos czarnoskórego mężczyzny rozmawiającego przez telefon po czym natychmiast przebiegłem na druga stronę ulicy, co później wspominałem ze śmiechem.
Po powrocie do hostelu kontynuowałem długą rozmowę z recepcjonistką. Zdałem sobie sprawę wtedy że ten cały mój strach siedział w mojej głowie i był po prostu fikcją napędzoną moim nastawieniem z powodu tych negatywnych informacji które znalazłem w internecie.
Tego samego wieczoru recepcjonistka zaproponowała mi wyjście z jej znajomymi do miasta po
zakończeniu pracy o północy. Korzystając z okazji że ktoś może mi pokazać miasto nocą przy czym mogę czuć się bezpiecznie bez dłuższego namysłu zdecydowałem że pojadę z nimi.
Razem z Jessicą, bo tak miała na imię recepcjonistka pojechaliśmy jej autem do drugiego hostelu gdzie pracowała jej koleżanka. Na miejscu była również grupa australijczyków, łącznie było nas około 10 osób i razem wyruszyliśmy na miasto. Do
centrum było bardzo blisko, szliśmy na piechotę przez ciemną i opustoszałą część starego miasta, gdzie jak się okazało nie było żadnego zagrożenia bo po prostu nikogo tam nie było. Po drodze zachaczając o nawiedzony dom którego historię opowiedziała nam Jessica. Nasza lokalna
przewodniczka zabrała nas na mniej turystyczną lecz bardziej autentyczną ulicę z knajpami jazzowymi – Frenchmen street gdzie udaliśmy się do baru z muzyką jazz na żywo o nazwie Spotted Cat.
Nowy Orlean wygląda zupełnie inaczej niż reszta Stanów co można było zauważyć chociażby na przykładzie wnętrza tego baru. Podłoga była betonowa, dosyć zaniedbana i przypominał mi raczej jakiś bar w Meksyku chociaż nigdy w tym kraju nie byłem. Był dosyć zaniedbany jednak miał swój klimat ponieważ atmosfera była wspaniała.
Nowy Orlean wygląda zupełnie inaczej niż reszta Stanów co można było zauważyć chociażby na przykładzie wnętrza tego baru. Podłoga była betonowa, dosyć zaniedbana i przypominał mi raczej jakiś bar w Meksyku chociaż nigdy w tym kraju nie byłem. Był dosyć zaniedbany jednak miał swój klimat ponieważ atmosfera była wspaniała.
Cały Nowy Orlean jest taki trochę zaniedbany, kojarzy mi się z Meksykiem, kulturą hiszpańską czy też mówiąc ogólnie z południem. Na przeciwko baru stał budynek który był tego przykładem – żółto niebieska elewacja budynku z odpadającym tynkiem oraz wiatraki na suficie na tarasie u góry – budynek jakby żywcem przeniesiony z Kuby bądź z Meksyku. Czegoś takiego nie spotkamy na północy USA. Oczywiście podobna zabudowa występuje w innych rejonach z hiszpańskimi korzeniami jak np Arizonie czy San Antonio w Texasie, jednak Nowy Orlean jest wyjątkowy ze względu na swój muzyczny charakter a konkretnie Jazz którego jest kolebką.
Zwany jest również Big Easy co związane jest z tym że w czasach rozkwitu miasta można było łatwo osiągnąć karierę w muzyce i było to dosyć zamożne miasto. Teraz to już przeszłość i miasto jest w słabej kondycji gospodarczej.
Nowy Orlean, mimo iż jest częścią konserwatywnego południa, łącznie z sąsiednimi stanami zamieszkałymi przez republikanów, dawniej zwanych konfederatami -jak Alabama oraz Missisipi, jest miastem liberalnym. Jest ono taką liberalną enklawą dookoła "czerwonych" stanów południa. A to dlatego że stanowi spuściznę koloni francuskiej, do której należała cała środkowa część Stanów, od Chicago po Nowy Orlean - zwana właśnie Louisianą. Dzisiaj pozostał jej niewielki kawałek na południu w postaci stanu Louisiana.
Ogólnie cały stan Louisiana jest jednym z biedniejszych w kraju, boryka się z wieloma problemami , między innymi wysoką przestępczością. Jednak tłumy turystów przyjeżdżają podziwiać francuską zabudowę w centrum miasta zwanym French Quarter oraz zabawić się w licznych knajpach na głównej ulicy rozrywkowej Bourbon street.
Ogólnie pobyt w Nowym Orleanie - zwanym również jak NOLA, czyli New Orleans Louisiana - wspominam wyjątkowo wspaniale i na pewno chciałbym tam jeszcze kiedyś wrócić. Jest to wyjątkowe miasto o swoim własnym unikatowym charakterze. Jest
to jedno z tych rozrywkowych miast podobnie jak Austin w Texasie czy Nashville
w Tennessee. Po 4 dniach spędzonych w Nowym Orleanie, tak mi się tam spodobało że chciałem zostać dłużej i już nie miałem ochoty jechać na Florydę.
Nowy Orlean jest przede wszystkim kolebką Voodoo, tak więc takie widoki w sklepach jak na zdjęciu poniżej nikogo nie dziwią. Pełno jest różnych gadżetów w sklepach z pamiątkami związanych z tym kultem.
Najbardziej znaną atrakcją jest główna rozrywkowa ulica w centrum czyli 6th street, zwana również „dirty six” ze względu na bujne nocne życie na tej ulicy. Austin jest miastem przede wszystkim bardzo
czystym i nowoczesnym co mi się rzuciło w oczy. Jest to miasto gdzie króluje świetna meksykańska kuchnia ze względu na oczywiste wpływy meksykańskiej kultury w tym rejonie. Jest
ono również jednym z najbardziej dynamicznie
rozwijających się miast obecnie w Stanach Zjednoczonych, głównie w sektorze IT.
Główna aleja przecinająca centrum miasta - Congress avenue, jest bardzo długa, prowadzi przez most na południe od centrum gdzie znajduje się ciekawa dzielnica z kreatywnymi
sklepami oraz licznymi barami – South congress.
Austin jest muzyczną stolicą Stanów Zjednoczonych. Niestety nie miałem okazji zawitać na jakiś ciekawy występ z muzyką na żywo. Słynie również ze świetnej sceny piw rzemieślniczych czyli „craft beer”. Polecam internetowy serial
dokumentalny „Beer diaries” czyli dzienniki piwne , prowadzony przez mieszkającego w Austin założyciela studia Bioware tworzącego znane gry komputerowe który obecnie odszedł z branży i zajmuje się swoją pasją czyli browarnictwem.
Z Austin wróciłem do Nowego Jorku gdzie spędziłem jeszcze 2 dni przed wylotem do Irlandii.
W dzień wylotu zdążyłem jeszcze wjechać na szczyt Rockefeller Center. Pogoda tego dnia byłą piękna, świeciło słońce. Z tarasu widokowego na
ostatnim piętrze wieżowca na wprost mamy zapierający dech w piersiach widok na potężny Empire State Building a za nim
rozpościera się przepiękny widok na panoramę Manhattanu.
Powiem szczerze, że była to dosyć odważna podróż jak na pierwszą wizytę w Stanach Zjednoczonych. Gdybym mógł ją odbyć jeszcze raz spędziłbym te niecałe 2 tygodnie w samym Nowym Jorku, bo tyle czasu mniej więcej zajmuje by go dobrze zwiedzić. Ewentualnie mógłbym pojechać do Bostonu na 2-3 dni.
Komentarze
Prześlij komentarz